Cięć cesarskich mamy dużo, w Polsce ponoć nawet zdecydowanie za dużo. Są jednak sytuacje, gdy jest on rozwiązaniem koniecznym i właściwie jedynym słusznym. Nikt nie dyskutuje z potrzebą przeprowadzenia tej operacji (tak, operacji), gdy dziecko ułożone jest pośladkowo.

Dlaczego lekarka zdecydowała się na kontynuację porodu siłami natury? Nie wiadomo, ale wyrok w tej sprawie już zapadł. 

Wszystko miało miejsce w 2014 roku. Pacjentce dr Vaishnavy Laxman w 25. Tygodniu ciąży odeszły wody. 30-letnia kobieta nigdy wcześniej nie rodziła. Trafiła do szpitala w Dundee. Biegli orzekli, że jedynym „słusznym i właściwym postępowaniem” byłoby w tej sytuacji cięcie cesarskie, ponieważ dziecko było ułożone pośladkowo, a jego puls był słaby. Rozwarcie szyjki macicy rodzącej nie przekraczało 4 cm.

Lekarka starała się zakończyć poród poprzez wyciąganie noworodka za stopy. Proces początkowo przebiegał pomyślnie. Tułów dziecka wyszedł dosyć łatwo Następnie wyszły ramiona.

- Kiedy przeszłam do przyjęcia głowy, poczułam, że dziecko przestało się ruszać, a szyjka macicy się zamyka. Głowa została zablokowana w szyjce macicy – relacjonowała w sądzie Laxman.

Główka pozostała w kanale rodnym matki. Gdy starano się ją wyciągnąć (prasa nie podała, w jaki sposób), nastąpiło oderwanie główki od reszty ciała. 

Wg lekarzy dziecko zmarło wcześniej, nie wskutek dekapitacji. 

Sąd orzekł jednak, że działania doktor Laxman były błędem lekarskim i… pozwolił na dalsze wykonywanie zawodu oraz że nie stanowi zagrożenia dla pacjentów, gdyż był to odosobniony przypadek, a opinia lekarki była do tej pory bez zarzutu.