Religia w szkole. Temat trudny i wiecie co? Wcale nie zamierzam na jego temat dyskutować. Każdy ma prawo decydować o sobie, a ponieważ mamy pod opieką nasze dzieci, w tej kwestii decydujemy za nich.

Opowiem Wam historyjkę sprzed dwóch dni.

Odbieram syna (6 lat) ze szkoły. Syn chodzi do zerówki i w tym roku nie ma w tej placówce lekcji religii. Ja uważam się za wierzącą, ale brak tego przedmiotu zupełnie mi nie przeszkadza. Uczę syna sama, czytam Biblię i rozmawiam. Doskonale wiem, że większość rodziców liczy na to, że to szkoła wypełni za nich ten obowiązek. I nie mówcie, że tak nie jest.

Tak więc religii nie ma, ale ja już wiem, że nie tylko ja indoktrynuję po swojemu.

Odbieram synka po zajęciach, ten w samochodzie zaczyna mówić łamiącym się głosem, takim na granicy szlochu:

- Mamo, a O. i L. powiedziały, że Pan Bóg nie istnieje. I że go nie ma. I że to wszystko zmyślone!
- I co ty na to?
- Powiedziałem im, że nie mają racji, ale one mnie nie słuchały.
- Mają prawo nie wierzyć w Boga.
- Ale przecież on jest!
- Ty wiesz, że on jest - zapewniłam.
- Tak. I go kocham. To taki nasz Tato. One mają tylko jednego tatę?
- Nie. Bóg też jest ich Ojcem.
- Ale one w niego nie wierzą! - oburzył się mój syn.
- To jest ich problem. Jeśli nie chcą, mogą nie wierzyć. To jest OK, każdy ma prawo wierzyć w Pana Boga albo nie. Mamy wybór, to nie znaczy, że ktoś jest zły.

Syn myśli w milczeniu. Po chwili odzywa się:

- Mamo, ale one będą zaskoczone, jak kiedyś pójdą do nieba i spotkają się z Panem Bogiem!

Uśmiechnęłam się.

- Tak myślę. Myślę, że będą bardzo miło zaskoczone.

- Noooo! I one nie wiedzą, że jest drugie życie, a my wiemy!

- Dokładnie, my żyjemy z weselszą myślą, bo wiemy, że Pan Bóg na nas czeka i że nas kocha.

- No właśnie, ja też kocham Pana Boga - skwitował syn.


Pomyślałam wtedy, że ja z lekcji religii nigdy takiego myślenia nie wyniosłam. Bo w życiu trafił mi się jedyny świetny katecheta. Ale za lekcje etyki bym się nie obraziła.