Jestem cała w emocjach, więc pewnie ten wpis będzie mało spójny, będzie chaotyczny. Przepraszam, mam gonitwę myśli.

Wy też możecie mieć, gdy przeczytacie wpis Piotra Panka: Naturalne karmienie, naturalne głodzenie


W skrócie można go opisać jako wyrażenie opinii, że owszem, karmienie piersią jest spoko, potrzebne i fajne, ale czy na pewno jest jedynym słusznym wyborem?


Piotr Panek poddaje pod wątpliwość zasadność karmienia piersią, za przykład podając zgony niemowląt karmionych naturalnie, które umarły z głodu. Konkretnych danych brak, mowa o "przypadkach", musimy mu wierzyć na słowo. Nie ma liczb, nie ma źródeł, choć to artykuł aspirujący do naukowego lub przynajmniej w tym klimacie.


W naszym kraju, gdzie wśród matek dzieci do 6. miesiąca życia, piersią karmi tylko 38%, a wyłączne karmienie piersią stosuje jedynie 4% (dane z 2016 roku, pochodzące z raportu „Ocena wdrażania praktyk laktacyjnych w ramach obowiązującego standardu opieki okołoporodowej oraz sposobu żywienia dzieci od urodzenia do 12. miesiąca życia” przeprowadzonego przez Światową Organizację Zdrowia (WHO)), autor wpisu porywa się na przekaz sugerujący zachłyśnięcie się karmieniem naturalnym, zbytnią presję, nieuzasadnioną modę.

Czytaj więcej: Alarm! Polskie matki zbyt krótko karmią piersią


Sam tytuł już jest poruszający: „Naturalne karmienie, naturalne głodzenie”. Czy to, że chcę dać dziecku to, co mam najlepszego, czyni ze mnie złą matkę? Kpina.


"Od biedy niektórzy dopuszczają wyjątki sprowadzające się niemal do przypadków, gdy kobieta po prostu nie ma gruczołów piersiowych w wyniku jakiejś wady wrodzonej albo mastektomii. Inni mówią o jakichś pięciu procentach kobiet, które rzeczywiście mają problem z laktacją."

Bo jeżeli wyłączne karmienie piersią stosuje jedynie 4% matek, a 5% ma uzasadnione problemy z karmieniem naturalnym, to gdzieś tu jest wyraźny błąd logiczny.

I właśnie to, co przekonuje mnie najmniej do przesłania pana Panka (to się odmienia, prawda?), to kiepskie dane i ewidentne skupienie na tych wspomnianych 5 procentach, choć stwierdzenie, że są to dane "od biedy", sugeruje, iż autor jest przekonany o większej skali problemu z karmieniem naturalnym.

Idźmy dalej: jeżeli mamy 100% mam posiadających dzieci w wieku 0-6 miesięcy, z których zaledwie 4% karmi piersią przez pierwsze pół roku życia malucha, to oznacza 96% tego nie robi. Matematyka tu jest prosta. Z tego 5% może mieć problemy ewidentne z laktacją, czy to po stronie własnej fizjologii, czy dziecka. Zostaje nam 91% kobiet, które wciąż nie karmią, mimo że mogą, że nie ma przeciwwskazań.

„Jeśli kobieta jest w tej grupie, to ulegając laktacyjnemu terrorowi i unikając dokarmiania, naraża dziecko na niedożywienie, a w konsekwencji wady rozwoju” - czytamy. 96% versus 5%? No panie Piotrze... Rozumiem, że część z tych wspomnianych, biednych w obliczu większości 4% to kobiety, które uległy modzie na karmienie piersią, narażając życie bądź zdrowie dziecka?

OK. Zgodzę się z tym, że presja nie pomaga. Nie pomaga też jednak brak położnych laktacyjnych, brak wsparcia społeczeństwa i  podejście w stylu „daj mu butelkę, co się będziesz męczyć”, z którym zapewne spotkało się - jak ja - wiele mam.

Czy naprawdę trzeba siać panikę i mówić kobietom, że karmienie naturalne to głodzenie? Kogoś tu chyba poniosło.