Razem z Anią nagrałyśmy na ten temat film, ale być może ktoś woli czytać, nie ma jak obejrzeć albo zwyczajnie nie chce, a jednak pragnie poznać powody, dla którego rodzice nie boją się szczepienia dziecka. Dlaczego nie idziemy za przykładem wcale niemałej ilości rodziców i nie buntujemy się przeciw obowiązkowi szczepień?

Do rzeczy:


1) NIE jesteśmy specjalistkami, więc ufamy specjalistom


Internet pełen jest wszelakiej wiedzy, różnych artykułów i opracowań. Chcesz znaleźć argumenty za poparciem nieszczepienia - znajdziesz je. Chcesz znaleźć argumenty przemawiające za tym, by dzieci szczepić - również je znajdziesz. Ciężko w tym gąszczu - nieraz niesprawdzonych - informacji zweryfikować to, co czytamy, oglądamy. Dlatego postanowiłyśmy posłuchać kogoś, kto ma w tym zakresie większą wiedzę, kto ma za sobą lata doświadczeń, kto widzi dzieci chorujące i dzieci zdrowe, kto na co dzień spotyka się z przypadkami NOP, czyli niepożądanych odczynów poszczepiennych. Tym kimś jest zaufany i sprawdzony pediatra. Tylko ktoś taki jest w stanie wysnuć opinię, która jest dla nas wartościowa, bo na szali kładziemy zdrowie naszych pociech.

Zaznaczam: ani u moich dzieci, ani u dzieci Ani nie wystąpiły poważne niepożądane odczyny poszczepienne - myślę, że to dość istotna informacja.

Wracając jednak do pierwszego punktu: nie zabieramy się za budowę mostu nie wiedząc, jak się to robi, bo most najprawdopodobniej runie. Nie ryzykuję zdrowia swoich dzieci mając szczątkową - w porównaniu z lekarzem - wiedzę.

 2) Nie szczepiłam i co?

Nie zaszczepiłam syna. Biję się w pierś do dziś, bo rotawirus trzymał się go przez 2 tygodnie i spowodował spustoszenie w organizmie. Dziecko miało dwa lata i cierpiało, było o krok od odwodnienia. Dlaczego nie szczepić i nie oszczędzić dziecku cierpień?

3) Ryzyko NOP istnieje, ale…

Jeśli wiem, że sepsa może skończyć się śmiercią, że odra może skończyć się śmiercią, że zapalenie opon mózgowych może mieć trwałe konsekwencje na przyszłość, jeśli spojrzę na statystyki tych skutków chorób, a na przeciwnej szali położę ryzyko NOP, to jednak liczby przemawiają na korzyść szczepień. Przypomnę: u moich dzieci nie wystąpiły NOP-y.

4) Szczepionka nie chroni całe życie i nie chroni w 100%

Tak, obydwie z Anią mamy tego świadomość.

- Jeśli nauczę dziecko przechodzić na zielonym, to nie zagwarantuję, że go jakiś wariat nie przejdzie, ale jest to bezpieczniejsze, niż przechodzenie na czerwonym świetle - argumentuje moja przyjaciółka.

Szczepionki, czyli owo „zielone światło”, doprowadziły do „zmniejszenia liczby wypadków”, czytaj: znacznego ograniczenia lub wyeliminowania pewnych chorób. Naprawdę życzymy sobie powrotu polio?

5) Szczepionka to rodzaj umowy społecznej

Umówiliśmy się w pewnych kwestiach. Przestrzegamy zasad ruchu drogowego, by innym było bezpieczniej. Dlaczego buntować się przeciw szczepieniom, które poleca lekarz? Oczywiście, każdemu wolno nie zapinać pasów, tak naprawdę nie ma przymusu, bo czymże jest mandat? Tak samo można dziecka nie zaszczepić i to jest decyzja każdego rodzica. Trzeba jednak liczyć się z zagrożeniami. I nie, nie mówimy o dzieciach, które nie mogą być zaszczepione ze względów na obniżoną odporność chociażby. Ale te dzieci w pierwszej kolejności złapałyby ciężkie w skutkach lub przebiegu choroby, których - ponieważ większość jest zaszczepiona - udaje im się uniknąć.

6) Szczepienia mają wpływ nie tylko na dzieci


Pisałam o tym. Różyczka przebyta w ciąży może powodować ciężkie wady płodu. Dlatego szczepi się dzieci, by ciężarne nie były na nią narażone. By kiedyś Twoja córka była bezpieczna, gdy zajdzie w ciążę i sama będzie spodziewać się dziecka. To nie fanaberia, a logiczne dyktando.

7) Dajemy zarobić koncernom - nie kupuję tego argumentu!

Serio? Tankujesz paliwo, pijesz kolorowe napoje, kupujesz kawę, pastę do zębów, proszek do prania, szminkę czy perfumy, leki na ból głowy. Gdzie nie spojrzysz, zarabia koncern. Ten argument wydaje się nam stworzony z potrzeby czystej przekory i… braku innych argumentów.

Nie zmienia to faktu, że szanuję decyzję innych rodziców o nie szczepieniu dzieci. W pewnym sensie podziwiam ich odwagę, bo ja bałabym się narażać swoją pociechę na przebycie pewnych chorób… Jednak tylko w pewnym sensie. Oczywiście każdy rodzic kieruje się dobrem swojego dziecka i jeśli to leży u podstaw takiej czy innej decyzji, to warto o tym kulturalnie i rzeczowo rozmawiać, bo temat jest ważny.