Czasem jest tak, że opublikuję mema, jakąś informację na temat 500+, emerytur, wyprawek... W skrzynce zazwyczaj prędzej czy później pojawi się list od rozżalonej matki. I pytam, czy anonimowo mogę opublikować ich wypowiedzi. Każda się zgadza, bo już ręce opadają.

- A co ja mogę? Mogę tylko pisać i się żalić. Taka forma autoterapii - mówi samotka matka, wychowująca dwójkę dzieci, 9 i 7 lat. 

- Rozstałam się z mężem kilka lat temu. Jestem sama, na romanse nie mam głowy - dodaje. Dzieci dostają od męża po 400 zł, razem 800. To mi się liczy jako dochód. Ja zarabiam 2700. Mówią, że to dość na trójkę ludzi, ale żeby wyremontować mieszkanie w tym roku i wymienić okna, parę lat nie zabrałam dzieci nigdzie na wakacje. Ubieramy się w second-handach, jedzenie kupuję w dyskontach. Kino dla dzieci to największa atrakcja, na inne nas nie stać. 

Co boli najbardziej? Ukaranie za nie bycie pełną rodziną. 

- Wychowuję dzieci tak, jak kobiety z mężem. Podejrzewam, że mam bardziej pod górkę. Z tym, że nikt nie dzieli się ze mną codziennymi obowiązkami. Ojciec może widywać się z dziećmi raz w miesiącu, ale nie zawsze chce z tego korzystać. Dzieci tym bardziej. Pieniądze, jakie na nie płaci, traktuje jak karę. 

Inna mama, samotna, z 2-letnim synem. Wyjechała do miasta, by znaleźć pracę, bo w rodzimej wiosce o porządnym zatrudnieniu zapomnij. 

- Matka mi pomaga, jeździ do mnie autobusem, czasem wstaje o 4 rano, żeby mi pomóc wyprawić synka do żłobka. Ale musi zaraz wracać, bo wciąż jeszcze pracuje. Modlę się, by miała jeszcze siłę mi pomagać, bo kto jeśli nie ona? 

A babcia pracować musi, przecież wiek emerytalny został parę lat temu podniesiony. Jest zajęta i zmęczona. 

Żłobek prywatny, nie ma co marzyć o państwowym, bo B. nie jest w mieście zameldowana. 500+ też nie dostanie. 

Zarabia 2850 zł z hakiem. Super - mówią inni. No pewnie, że super, ale pracuje ciężko i stara się, jak może. Sama dba o samochód, o mieszkanie, o wszystko. Rodzina trochę pomaga, ale nie finansowo. U nikogo się nie przelewa.  850 zł miesięcznie zabiera żłobek. Wizyty lekarskie (syn ma alergie, choruje też dość często), pieluchy i inne to wydatki rzędu kilkuset złotych. Do alergologa chodzi tylko prywatnie, bo państwowo kolejki na lata. 

- Czasem zasypiam razem z nim w jednym łóżku wieczorem. Myślałam o wynajęciu niani, ale mnie nie stać. Muszę mieć samochód, bo inaczej do pracy bym nie dojechała. Trzeba wybierać - mówi. 

Inna samotna oburzyła się czytając o pomyśle emerytur ustawowych dla kobiet, które urodziły i wychowały co najmniej czworo dzieci. 

A ona ma troje. 

- Od lat haruję jak wół. Dzieci na szczęście już są duże i samodzielne, ale dlaczego ktoś, to nie pracował, tylko zajmował się domem, ma mieć emeryturę zbliżoną do mojej? Czy ja nie wykonałam swojej pracy? Płacę podatki, dwoje moich dzieci już dorabia i pracuje, też są podatnikami. Nie wylądowałam na ulicy, ale ile w żuciu przepłakałam chwil z bezsilności i zmęczenia, wiem tylko ja sama. Nie mówię, że matki czworga dzieci na nic nie zasługują, tylko mi samej jest trudno, bo wypruwam sobie żyły i na co? Na emeryturę dla kobiet, które w życiu nie przepracowały dnia. 

Na koniec wypowiedź innej matki:

- Gdybym mogła, to bym wyemigrowała. Moje dzieci już powtarzają, że tu nie chcą być. Syn marzy o własnej firmie, ale nie tutaj. Córka i syn mówią mi, że wyjadą, zarobią trochę i ściągną mnie do siebie. Podoba mi się ta perspektywa, bo co mi tu, samotnej matce, zostało?