Magazyn „Polityka” opublikował arcyciekawy wywiad, do którego odsyłam w pierwszej kolejności. Tekst pochodzi z 2016 roku, więc teoretycznie nie jest nowością, ale w społeczeństwie, gdzie istnienie czegoś takiego, jak instynkt macierzyński, jest czymś naturalnym, słowa padające w tym wywiadzie mogą być rewolucyjne. 

Dr Urszula Sajewicz-Radtke mówi bowiem: nie ma instynktu macierzyńskiego. To wymysł.

Istotą instynktu jest fakt, że pojawia się u wszystkich osobników, bez wyjątku, po uruchomieniu pewnych bodźców. A przecież są kobiety, które dzieci porzucają, zostawiają, nie chcą. 

 

Zdaniem doktor Sajewicz-Radtke, nie można mówić o zaburzeniach instynktu, bo takie nieprawidłowości reguluje proces ewolucji. Innymi słowy, te zaburzenia powinny już dawno zostać wyeliminowane. A są, powtarzają się, można rzec w podobnym stopniu. 

 

Jest jednak coś takiego, jak popęd - rzecz nabyta. Jeśli zmienimy myślenie o instynkcie macierzyńskim jako o czymś, co powinno pojawić się zawsze i bezwarunkowo, być może będziemy w stanie zrozumieć matki, które nie chcą przyjąć na siebie rolę matki, które się z nią nie godzą, a w końcu - nie bójmy się tego słowa - nie kochają swych dzieci. 

 

Jeśli też jesteśmy w stanie przyjąć, że chęć bycia matką może się w nas wykształcić, to są też czynniki, które sprawiają, że kobieta się na matkę nie nadaje. Wpływają na to m.in. relacje z własną matką, stabilność emocjonalna, a także… no cóż, być może złe standardy okołoporodowe. Zmiany idą jednak ku dobremu - im dłużej matka ma okazję tulić dziecko i po prostu być z nim bezpośrednio po porodzie, tym lepiej i dla niej, i dla maleństwa.

- Przyszli rodzice w trakcie ciąży zawsze jakoś sobie swoje dziecko wyobrażają. I zawsze obraz rzeczywisty od tego wyobrażenia w jakimś stopniu odbiega. Stwierdzono i taką zależność, że jeśli matka nie ma możliwości zbudowania sobie prawdziwego obrazu, skonfrontowania oczekiwania z rzeczywistością, to jest bardziej podatna na depresję poporodową. Dziecka trzeba się nauczyć. To jest nowa osoba. Dlaczego jeśli w pracy się pojawia ktoś nowy, to dajemy sobie czas na jego poznanie, a gdy się pojawia niemowlę, oczekujemy, że będziemy je znać od razu? - pyta pani doktor. 

I to jest znakomite stwierdzenie: uczenie się dziecka, poznawanie go, danie sobie możliwości pokochania. 

- Uspokójmy kobiety: dziecko można i trzeba poznać. Dowiedzieć się, co znaczy jedna mina, a co inna, co znaczą różne rodzaje płaczu. To wymaga czasu. Danie kobietom przestrzeni do nawiązania bliskiej więzi z noworodkiem, co w konsekwencji wywołuje potrzebę bliskości, jest najistotniejsze. A wciąż nie takie oczywiste. W gabinecie często spotykam się z matkami, które cierpią, ponieważ nie lubią swoich dzieci. Urodziły je, wypełniają wszystkie funkcje opiekuńcze, ale trudno im spędzać z nimi czas. Dziecko je wkurza, denerwuje, uważają, że jest podobne do kogoś, kogo nie lubią.

Czytaj więcej: Kobiety mówią o ostatnim macierzyńskim tabu

W czym tkwi problem? Kiedyś (choć w niektórych społeczeństwach nadal tak jest) wychowanie dziecka było kwestią całej rodziny albo bliskiego otoczenia matki. Były babcie, ciotki, nianie, mamki. To obecnie narzucone sam na sam z dzieckiem przez ogromnie długi czas, może być dla kobiety frustrujące. Można zrozumieć, o co chodzi specjalistce - że kobieta, zwłaszcza ta, która ma problemy z przyjęciem na siebie nowej roli, w takim modelu czuje się przyparta do ściany, wszyscy oczekują, że z otwartymi ramionami i radością wejdzie w ten nowy stan. A co, jeśli nie wchodzi? To temat tabu, o którym otwarcie nie mówi prawie nikt. Tymczasem trzeba, trzeba rozmawiać, dla dobra dzieci i własnego. Polecam serdecznie wywiad.