Było tak: do warszawskiego Centrum Zdrowia Dziecka trafiła w 2009 roku pewna dziewczyna. Miała pół roku. Dziecko nie przybierało na wadze, nawet mimo karmienia przez sondę. Lekarze zwrócili uwagę na matkę - z wykształcenia pielęgniarkę. Wydawała się opiekuńcza i troskliwa, ale gdy dziewczynce wykonywano bolesne badania, wpadała w jakieś dziwne podniecenie.

Kierownik Kliniki Pediatrii prof. Janusz Książyk miał swoje podejrzenia. Na próbę wypisał dziecko do domu. Dziewczynka wróciła do placówki w gorszym stanie. Analiza krwi pokazała, że podano jej silne środki uspokajające. Zawiadomiono policję, dziecko odseparowano od matki. Stan dziewczynki stopniowo poprawiał się pod opieką personelu.

Co ciekawe, kobieta miała wcześniej dziecko, które zmarło w niewyjaśnionych okolicznościach. Kierownik kliniki rozpoznał sytuację, bo miał wcześniej do czynienia z podobnymi przypadkami, m.in. ośmiolatki, którą matka regularnie podtruwała lekiem moczopędnym.

Co sprawia, że matki tak pastwią się nad swoimi dziećmi? Nie biją, ale wywołują u nich takie pogorszenie stanu zdrowia, że potrzebna jest hospitalizacja. 

zespół Münchhausena - co to takiego?

To zespół Münchhausena, choroba z grupy zaburzeń pozorowanych polegająca na wywoływaniu u siebie objawów somatycznych w celu wymuszenia na personelu medycznym hospitalizacji. Pacjenci domagają się operacji chirurgicznych, aby doprowadzić do deformacji zdrowego organizmu. Zespół występuje u osób, które mają zaburzenia osobowości, zwłaszcza w psychopatii, oraz osób z tendencjami masochistycznymi lub obsesyjnymi. Celem zachowania jest wejście w rolę chorego - podaje Wikipedia. 

 

Przy wspomnianym Centrum Zdrowia Dziecka działa Fundacja Mederi, która zajmuje się takimi krzywdzonymi dziećmi i szkoli lekarzy w wykrywaniu podobnych przypadków. To kilka rocznie, ale faktyczna skala zjawiska wciąż pozostaje nieznana, bo nie wszystkich rodziców z zespołem Münchhausena udaje się rozpoznać. 

 

- W USA, gdzie problem maltretowania w ten sposób dzieci jest od lat nagłaśniany, diagnozuje się rocznie 1200 przypadków – wylicza dr Cielecka-Kuszyk, pediatra i prezes fundacji . Ofiarami są najczęściej małe dzieci.

Zabójcze mamy z Instagrama

Kilka lat temu świat żył historią Lacey Spears, matki-blogerki, która internetową popularność zdobyła na chorobie syna. Z tym, że sama tę chorobę wywoływała. Pani Spears opisywała walkę o życie dziecka, zabiegi i operacje, jakim poddawane było jej kilkuletnie dziecko. Wiele osób wpłaciło pieniądze na jej konto, zainteresowały się nią też media. Chłopiec zmarł. W toku śledztwa, jakie później przeprowadzono policja ustaliła, Lacey dodawała sód do sondy, którą karmiony był jej powoli umierający synek.

Lacey Spears z synem

Inny przypadek: Kathy Bush, która podtruwała dziecko, by wywołać objawy choroby, którą opisywała jako genetyczne schorzenie. Jej córka, Jennifer, od drugiego do dziewiątego roku życia spędziła w szpitalach prawie dwa lata, gdzie została poddana ok. czterdziestu operacjom, w tym usunięciu części jelita czy woreczka żółciowego. Jej matka, Kathy, pozowała na kobietę niezłomną, dzielną, której nie opuszczało dobre poczucie humoru. Cóż, humor dopisywał, bo Bush była w centrum uwagi - wygłaszała przemówienia, została nawet zaproszona przez Hillary Clinton do udziału w kampanii dotyczącej reformy amerykańskiej służby zdrowia. 

Jak to możliwe, że lekarze dowiadują się o wszystkim po tragicznym końcu, a czasem wcale? 

- Możliwości wprowadzania lekarza w błąd przez rodziców maltretujących tak swe dzieci są nieograniczone. Częste jest duszenie i zgłaszanie lekarzom zaburzeń oddychania. Kolejną metodą jest trucie: rodzice podają dzieciom środki wymiotne, środki na przeczyszczenie –  wyjaśnia dr Cielecka-Kuszyk w rozmowie z magazynem Focus. - Opiekun jest zwykle nastawiony na wywoływanie przewlekłej choroby. Przez prowokowanie kolejnych objawów chce zyskać zainteresowanie lekarzy i prowadzenie kolejnych badań. Cały czas czuwa przy dziecku, angażuje się w proces leczenia, to niemal wzór rodzica.

Obserwować, rozpoznać, izolować. Nawet kilka rocznie. I edukować, by inni też mogli zwrócić uwagę.