A przy okazji przywraca nadzieję na to, że komedia sytuacyjna wciąż nie jest jeszcze wyświechtaną sztuką oraz że dobrze skonstruowany scenariusz nie musi być pełen niczego nowatorskiego, by stworzyć film udany.

Zabawne sytuacje na porodówce? Pełno. Chichot na szkole rodzenia? No ba. A na myśl o sercowych perypetiach można machnąć ręką uśmiechając się pod nosem i myśląc: „Znam, pamiętam.”

Trzecia (i niestety ostatnia już) część perypetii życiowych sympatycznej Angielki (granej przez Amerykankę, Renee Zewlleger, która perfekcyjnie imituje akcent wyspiarski) jest znakomicie skonstruowana, choć wszystko, co następuje można przewidzieć. To jednak dobry humor sytuacyjny oraz genialne kreacje (mamy tu aż trzech zdobywców Oskara, obsada jest naprawdę doborowa) powodują, że film ogląda się z przyjemnością, konsumując jak deser.

Renee tym razem nie musiała tyć do roli, nikt nie musiał opowiadać o poświęceniu, a jednak to również nie jest konieczne. Bridget albo została w Renee, albo ta znakomita aktorka po prostu ma w sobie to, co na papierze stworzyła Helen Fielding.