Oto tekst ku przestrodze rodziców. Już teraz, a nie na jego końcu, zamieszczam podstawowy wniosek: nie ufajcie jednemu, nawet dobremu lekarzowi. Nie usypiajcie własnej czujności. Sprawdźcie lekarza, czasem odwiedźcie innych specjalistów. „A po co?” - ano po to, by uniknąć takiej sytuacji, w której znaleźliśmy się my: nasz 5-letni syn, ja i mój mąż.


„Jak on śmiesznie stoi!”


Zaczęło się od późnego raczkowania. Synek długo nie chciał się ruszyć. W końcu w wieku 10. miesięcy (ponoć wciąż jeszcze w normie) zaczął się szybko przemieszczać. Na tyle szybko, że dokładnie w wieku roku, w swoje urodziny, chodził po raz pierwszy samodzielnie. Odetchnęłam z taką ulgą, że dopiero uwaga mojej dobrej koleżanki („Zobacz, jak on śmiesznie stoi!” - a stał na koślawych stópkach, skierowanych śródstopiem do środka) przywołała mnie do porządku. Tak więc wizyta u chwalonego powszechnie w mieście ortopedy dziecięcego. Ten stwierdza, że to za wcześnie, że stopa i tak wygląda dobrze, że synek ma nosić obuwie takie jak Bartek, ze sztywnym zapiętkiem i to ma wystarczyć. Synowi od tego czasu kupujemy takie buty, do tego „danielki”, buty ortopedyczne. Zazwyczaj z obcasem Thomasa. Leczenie i rehabilitacja ma rozpocząć się dopiero ok. 4 roku życia, wcześniej dzieci i tak nie chcą współpracować. Czekamy, bo po drodze są też problemy z opóźnieniem mowy i inne „atrakcje”.

Czytaj więcej: Gdy dwulatek nie mówi


Syn kończy cztery lata i zaczynają się schody


Takie prawdzie. Najpierw podczas bilansu 4-latka dowiadujemy się, że synek ma jedną nogę dłuższą. Zaczyna się wędrówka po ortopedach. Wspomniany wcześniej specjalista stwierdza, że nie ma NIC niepokojącego. Stwierdzamy, że więcej się u niego nie pokażemy.


Pan profesor z tytułami i dziwna wkładka


Umawiamy się do cenionego ortopedy, który potwierdza fakt, że jedna noga jest dłuższa. Każe przygotować jedną wkładkę, która ma to wyrównać. Koszty, bo jedna wizyta to 250 zł (trwa 10 minut), potem wkładki. Gdy synek staje na wkładce, wypycha kolano do przodu. Co jest? To jest, że nogi jednak mają podobną długość i wkładka tylko pogarsza sprawę. Pana profesora mamy ochotę pozwać.


Ortopeda nr 3


W końcu trafiamy do kolejnego ortopedy, pana H. Ten stwierdza, że jest już poważnie - miednica zrotowana, łopatki na różnej wysokości, a wszystko to przez problemy ze stopami i „prawdopodobnie to, że tak krótko raczkował”. Synek dostaje zakaz chodzenia na bosaka. Buty z obcasem Thomasa to konieczność (okazuje się, że wcześniej dokonywałam dobrych zakupów, ale buty należało nosić BEZ PRZERWY).


Rehabilitacja - pan P.


Pan P. potwierdza, że stan jest poważny. Podczas kilku wizyt dowiaduję się, że wyprowadzenie syna z takiej asymetrii zajmie co najmniej 1,5 roku. Musimy wzmacniać mięśnie brzucha, rozciągać krótszą stronę, wzmacniać dłuższą. Do tego specjalne wkładki, które nosi syn - jedne do obuwia przedszkolnego, drugie do noszonego na zewnątrz, na podwórku.


Rehabilitacja - pani A.


- Nie obiecuję, że coś da się zrobić - mówi jeszcze bardziej ponuro pani A.


Potwierdza, że asymetria ta będzie trudna do wyprowadzenia i jeśli się uda, zajmie dużo czasu.


Po drodze inna pani rehabilitantka sama nie zauważyła wady postawy syna - musiałam tłumaczyć jej, co stwierdzili inni, co mówił lekarz. Tylko na tej podstawie dobrała ćwiczenia.


Dziś wygląda to tak, że najbliższy rok-dwa to wizyty u rehabilitantów dwa razy w tygodniu, raz-dwa razy w tygodniu basen, do tego ćwiczenia w domu. Gdyby ktoś odpowiednio zainteresował się krzywo stojącym rocznym chłopcem, gdyby chwalony ortopeda nie machnął ręką na ewidentną wadę, być może i syn, i my, mielibyśmy dzisiaj więcej spokoju i mniej nerwów. Bo dziecko z pewnością w tym czasie wolałoby beztrosko jeździć na rowerze lub bawić się na podwórku. A trzeba jeździć, pilnować terminów wizyt słysząc, że „nikt niczego nie obiecuje”.