Dziecko mam w przedszkolu Montessori. I tu taka anegdota: gdy byliśmy na wyjeździe ze znajomymi, piłek było dwie, dzieci chętnych do zabawy nią - troje; jedna z tych piłek była mojego syna, ale on się nią nie bawił; "On chodzi do Montessori", żartowały pozostałe mamy, ale ja jakoś czułam, że za tym żartem kryje się poważne stwierdzenie, iż on z tej racji ma najmniejszy problem z oddaniem swojej zabawki komuś innemu.

Wracając do tematu dziecka w przedszkolu Montessori. Synek od paru dni wracał do domu na ustach mając "układankę motyla". Dramat straszny, bo codziennie jęczał, że "pani każe mu ją układać". Nakazałam więc mężowi sprawdzić, co to za układanka, a panią uprosiłam, by chwilowo dała synowi spokój. Broń Boże nie by rezygnowała, ale potrzebowałam chwili odpoczynku i czasu na rozeznanie w temacie.

Układanka wygląda tak, jak na powyższym obrazku.

Ma kilka warstw, które składają się na kolejne fazy rozwoju motyla. Syn jej NIE-CIER-PI.

- Powiedz pani, żeby dała mi z nią spokój! - prosił.

Tego oczywiście nie zrobiłam, ale temat motyla podniosłam.

Wychowawczyni wyjaśniła mi, że dzieci codziennie mają czas na pracę z materiałem Montessori. W tym czasie ona zachęca je, by zajęły się tym, z czym najsłabiej dają sobie radę.

Miał się jednak z tego powodu poddać? O nie.

Nie wiedząc jeszcze jak ta układanką wygląda, kupiłam tradycyjne puzzle na 20 elementów. Na obrazku plac budowy. Poszło nieźle, na opakowaniu oznaczono 4+, więc dla mojego świeżego 4-latka jak znalazł. Jęcząc, że go puzzle nie interesują, układał z nami. Ułożył. Kwestia motyla została jednak nierozwiązana, bo dziecko moje wcale nie uwierzyło w to, że układankę w przedszkolu może samodzielnie ułożyć.

Nakazałam więc mężowi, który odbiera syna z przedszkola, by sprawdził, jak ten straszny motyl wygląda.

- To jest taka drewniana układanka marki Benho z kilkoma warstwami - wyjaśnił.

Google znalazł. Wpisałam "drewniana układanka motyl" i było.

Przy okazji znalazłam układanki z innymi motywami, tej samej firmy rzecz jasna.

Tak wygląda nasza układanka.

Za kilka dni przyszła paczka, siadamy do układania. Cztery warstwy wymagały mojej dwukrotnej pomocy, gdy trzeba było puzzle dopasować lub odwrócić jakiś element. Na następny dzień nie musiałam nawet przykładać to tego ręki, bo syn całość ułożył sam. Ki czort, myślę sobie, przecież on daje radę. I znowu jadę do przedszkola.

Wyjaśniłam sprawę, powiedziałam, że nawet się w podobną układankę zaopatrzyłam.

A pani przedszkolanka na to:

- Dzieci jakoś tego motyla nie lubią. Proszę się nie martwić, dziś dałam mu truskawkę. A wczoraj układał patyczki. Pomylił się tylko raz.


Wiem co myślicie, że teraz jak szalona wysypię mu te patyczki i każę sergegować, układać i przekładać licząc do 20. Ano nie. Wcale nie. Taki ze mnie luźny rodzic. ;)