Sama nie wiem - martwić się czy cieszyć? Wiem jedno - po dzisiejszej wizycie w sklepie postanowiłam włączać synowi częściej Świnkę Peppę po angielsku.

Dlaczego?

Oto powód. Wiadomo, że dzieci chłoną wszystkie treści ze swego otoczenia jak gąbki. Niech no tylko wyrwie ci się w obecności małego skrzata soczyste "kurde" lub coś bardziej pikantnego. Możesz być pewny, że podczas najbliższej wizyty twojej teściowej pociecha już w progu przywita ją zasłyszanym słowem. Jedziesz samochodem? Najlepiej od razu zaknebluj sobie usta. Niech no tylko wyrwie ci się jakiś brzydki epitet. Usłyszysz go w niewinnych usteczkach swego dziecka w tej samej minucie.

Dzieci chłoną treści

Dlaczego więc nie podsuwać im od razu słów, które okażą się przydatne za jakiś czas?

Oto scena ze sklepu. Bohaterem jest mój dwuletni syn. Oglądam rzeczy na półkach, on wypatrzył wielką piłkę. Swoją początkującą polszczyzną przekonuje mnie, że warto dokonać tego zakupu. Tłumaczę (mniej więcej):

- Zapłacimy! To kosztuje funt - wyjaśnia syn.

Skąd do licha przyszedł mu do głowy funt?

A no z Peppy. Ostatnio oglądaliśmy odcinek o wesołym miasteczku. Mama Świnka kupowała bilety na różne aktywności, bilety kosztowały funt.

Peppa "posprzątała" w głowie dziecka, które skojarzyło scenę z bajki i zakupy w sklepie.

Trochę to śmieszne, trochę straszne. A trochę pouczające. Po pierwsze - ostrożnie z bajkami. Tworzą matryce w głowach dzieci. Po drugie - jeśli już oglądają, to może właśnie raz po polsku, raz po angielsku? Mój syn na początku nie chciał słyszeć Peppy po angielsku. Ale dziś nie protestuje. I już wiem, dlaczego pewnego dnia powiedział do mnie, gdy wychodziliśmy z domu "Let's go!".

A jak tam Wasze potyczki z Peppą?