Taka scenka: dziecko czegoś chce, ty mu nie pozwalasz, ono w ryk, z twojej strony pada pytanie: „Dlaczego płaczesz?”, nierzadko podszyte tonem głębokiej irytacji, dziecko w jeszcze większy płacz uderza, a ty masz wrażenie, że pokłady twojej cierpliwości są już na wykończeniu. Nie mów, rodzicu, że tego nie przerabiałeś.

Lektura książki „Jak mówić żeby dzieci nas słuchały. Jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły” przyniosła dość oczywistą (choć nie dla każdego) sugestię: DZIECI NIENAWIDZĄ PYTANIA „DLACZEGO PŁACZESZ”.

Czytaj więcej: Jak zrozumieć swoje dziecko - cz. 1

Wytrąca je z równowagi, sprawia, że zaczynają plątać się w swoich wyjaśnieniach i wcale nie dochodzą do tego, skąd ten płacz. A już na pewno nie uspokajają się szybciej.

Dzieje się tak dlatego, że wg autorek dzieci nie zawsze „wiedzą, dlaczego czują się tak, jak się czują. Innym razem z kolei nie mają chęci odpowiedzieć, ponieważ czują, że w oczach dorosłych to, co powiedzą, może wydać się głupie”.

I rodzice je w tym utwierdzają, trywializując powód zmartwień. To błąd. Doszłam już do punktu, w którym stwierdziłam, że nic nie działa lepiej na komunikację moją i mojego syna, jak empatia, chęć zrozumienia. Czasem nawet nie trzeba robić wiele więcej, a wnioski moje potwierdza ten poradnik i zawarta w nim treść.

„Dużo bardziej pomocne dla nieszczęśliwego malca jest, gdy usłyszy: „Widzę, że coś cię smuci”, niż pytanie: „Co się stało?” (…). Łatwiej rozmawiać z dorosłym, który akceptuje twoje uczucia, niż z kimś, kto zmusza cię do wyjaśnień.”

Przypomnę schemat postępowania, gdy mamy przed sobą dziecko pełne negatywnych emocji.

[ad=1]