To powtarza się co rok. Co roku moje dziecko choruje nie dlatego, że jest osłabione, nie dlatego, że źle się odżywia, czy - wg innych - pójdzie na spacer i go „owieje”. Nie.

Ono idzie do przedszkola, do chorych dzieci.

Rok temu w placówce, do której posyłam dzieci, trzeba było organizować spotkanie, na którym proszono rodziców, by NIE posyłali chorych pociech do przedszkola.

Do dziś mam w uszach słowa pań przedszkolanek:

„Mama wysłała dziewczynkę, a przed wejściem dała jej ibuprofen. Kiedy lek przestał działać, dziecko zaczęło słabnąć.”

„Rodzic przyprowadza dzieci, ale mówi, by „jeszcze nie wychodziły na spacer, bo nie są do końca zdrowe”. Jeśli nie są zdrowe, niech zostaną w domu.”

Standardowa wymówka to: bo ja pracuję. Po czym dziecko z temperaturą powyżej 37,5 stopnia ląduje wśród dzieci zdrowych, rozsiewając zarazki. Te dzieci mają w domu ciężarne matki, młodsze rodzeństwo, nierzadko noworodki, dzieci z obniżoną odpornością. I te osoby później chorują przez mamę, która nie chciała wymyślić innego rozwiązania poza tym, które dla niej było najwygodniejsze. Heloooł, droga mamo, rodzicielstwo! Nikt nie mówił, że będzie łatwo, bo przedszkole to nie przechowalnia, ani nie nie ambulatorium.

Rozwiązaniem może być opieka zaufanej osoby, kogoś z rodziny, jeśli nie możemy same zostać z dzieckiem w domu.

CZY PRZEDSZKOLE MA PRAWO ODMÓWIĆ PRZYJĘCIA CHOREGO DZIECKA? Czytaj dalej...

[ad=1]