Ostatnio pokłóciłam się na fejsie z kolegą. No, prawie. Doszło do tzw. twórczej wymiany zdań. Twórczej, bo jej skutkiem jest ten tekst. On przeciwko likwidacji, ja - za. Rzucił tekst i mi ciśnienie skoczyło. Zaczęłam zastanawiać się, dlaczego tak mnie cieszy ten zakaz śmieciowego jedzenia. Chciałam podać bardzo konkretne argumenty przeciwko temu głównemu, brzmiącemu mniej więcej tak: "Bo ktoś się nam - za przeproszeniem - w wychowanie dzieci wpiernicza". To ja napiszę, czemu w takich sprawach daję drogę wolną owemu "wpierniczaniu się".

Sklepiki szkolne za moich czasów

...wyglądały żałośnie - było kolorowo, konserwantowo, barwnikowo, sztucznie. Owszem, były kanapki i nawet się je kupowało, ale biała buła z tanią szynką były szczytem pojęcia zdrowego odżywiania się. Przez krótki czas też wprowadzono pierogi. Dzieci jadły. Ja dziś mam alergię na pszenicę, więc wiem, że w takim sklepiku nie pożywiłabym się wcale, ani żadne dziecko, które ma podobną skłonność. Oczywiście jako 10-latka kichałam na zdrowe jedzenie, choć w domu Cola stała tylko od święta, a i wtedy ojciec rugał mamę, że nam to świństwo kupiła. Matka i ojciec wpoili mi brak zainteresowania chrupkami, chipsami i napojami gazowanymi, za to nie miałam nic przeciwko frytkom, hot-dogom i słodyczom - słodyczom w ilości, na którą pozwalało mój skromny budżecik dziecięcy, kiedy to mama wydzielała mi 2, 3 albo 5 złotych. Dlatego cieszę się, że moje dziecko na przerwie nie pójdzie kupić sobie paczki Cheetosów za parę złotych, które ode mnie dostanie. Z radością spakuję mu drugie śniadanie. Ja - o zgrozo - często pysznymi kanapkami od mamy gardziłam, klajstrując żołądek batonikami i pączkami. Dziś jestem pewna, że gdybym tego śmieciowego jedzenia nie miała na wyciągnięcie ręki (dosłownie - sklepik szkolny był prawie vis-a-vis naszej klasy), rzadziej mamine kanapki lądowałyby w koszu.

Czy dzieci zdolne są do dokonywania racjonalnych wyborów żywieniowych?

Zaryzykuję i powiem: "Nie". W każdym razie nie do pewnego momentu. WSZYSTKIE one są targetem reklam, w których zachwala się Nutellę jako "zdrowe i pożywne śniadanie". Tę Nutellę z olejem palmowym w przeważającej ilości. A ponieważ dzieci są podatne na wpływy, reklamy kupują często bez jakiejkolwiek krytyki. Tak - są podatne. Inaczej sami nie mielibyśmy na nie wpływu. Niestety, wpływem tym musimy się potem dzielić z sieciami fast-food, telewizją, reklamami i … szkołą właśnie.

Szkoła powinna kształtować postawę

Parskniecie śmiechem czytając to? Że niby zbyt górnolotne? A dlaczego w szkole nie powinien panować zwyczaj omijania szerokim łukiem dziadowskiego jedzenia? Skoro szkoła uczy, niech uczy też tego, czego się nie powinno jeść.

Po sieci krąży zdjęcie z torebkami McDonalds rozrzuconymi wokół licealnego kosza na śmieci

A ja powiem - to nie jest skutek zamknięcia sklepików. To skutek braku odpowiedniej postawy w szkole, w domach, w społeczeństwie. Posłużę się bardzo ekstremalnym porównaniem, ale jeśli palaczowi nagle zabierzemy papierosy, to pójdzie i kupi drugą paczkę gdziekolwiek. Ci licealiści tak zrobili - bo takie mają nawyki. Zdrowe odżywianie to świadomość, to styl życia. Takich kwestii nie uczy się w parę dni, miesięcy. Na to trzeba lat i współpracy. Nie oczekujmy, że szkoła zrobi coś za nas, ale miło, gdy razem dąży się do jakiegoś celu - w tym wypadku co do jego wartości chyba nie trzeba nikogo przekonywać.

Last but not least - skoro dziecko ma alergię

(i ten argument zaprezentowałam wspomnianemu koledze), dziecku odmawiamy jedzenia alergizującego. Dla jego dobra. Dlaczego alergia ma być inna od otyłości, cukrzycy, na którą pracujemy latami, m.in. zezwalając na obecność śmieciowego jedzenia na wyciągnięcie ręki dziecka?